Na tym polega piękno pracy dziennikarza, że umie spojrzeć na wszystko rzeczowo i z boku, bez względu na to, czy mu się to podoba czy nie.
Z Dorotą Warakomską, gościem projektu „Miejsca literatury” rozmawia Mateusz Grzeszczuk.
Mateusz Grzeszczuk: W trakcie pobytu w Stanach Zjednoczonych spotkała Pani wiele osób, które nie zawsze od początku do końca przekonani byli o idei budowania nowej historii Road 66. Zastanawiam się, czy miała Pani świadomość, że odgrywała Pani rolę pewnego mentora, budowała motywację do działania, po części obnażała ich z uczuć.
Dorota Warakomska: Czy miałam tego świadomość? Tak, miałam. Ludzie, których spotkałam na Drodze 66, mnie bardzo zainspirowali. Otworzyli mi oczy na wiele sytuacji, na wiele rzeczy z których nie do końca zdawałam sobie sprawę. Z tego, że bardzo ważne jest to, żeby wiedzieć czego się chce. Uważam, że skoro sama potrzebowałam ładnych kilku lat, aby się tego dowiedzieć, to powinnam dzielić się tą wiedzą. Nie uważam, że to obnażanie tajemnic, wewnętrznych przemyśleń. Możemy uznać to wręcz za pewnego rodzaju misję. Porównując Polaków i Amerykanów widzę, jak wiele możemy zmienić w sobie i dla siebie, w naszych lokalnych społecznościach, wzorując się na tym, co robią ludzie w Stanach Zjednoczonych.
Mnogość miejsc, duża ilość ludzi, pewnych sytuacji. Czy w takiej historii możemy mówić o jakimś przywiązaniu się do ludzi…
Spędziłam w sumie pół roku na Drodze 66 i nie jest tak, że spotykałam kogoś na pięć minut. Poznawałam tych ludzi dogłębnie, niektórzy opowiadali swoje historie po raz pierwszy w życiu. Mówili, że to jest niezwykłe, że się tak otwierają, chcą mówić o pewnych sprawach. Być może dlatego, że zadawałam im różne pytania, głównie o ich uczucia, przemyślenia, a może dlatego, że słuchałam, nie przerywałam, bo to bardzo często deprymuje. Jeżeli pada zbyt wiele szczegółowych pytań, człowiek nie zawsze jest chętny do odpowiedzi. Przyznam, że bardzo wiele osób się na mnie otworzyło i było to bardzo ciekawe doświadczenie dla mnie. Przez lata pracy w telewizji byłam zorientowana na szybkiego newsa, a na Drodze 66 przeważyło nastawienie na człowieka. Za każdym razem jak kogokolwiek spotkałam, chciałam go nie tylko poznać, ale i zrozumieć. Nie tylko dowiedzieć się o nim jak najwięcej, ale zrozumieć, co powodowało, że podjął taką decyzję a nie inną. Dlaczego mieszka w tym miejscu, co sprawia, że czuje się tak z nim związany. W kraju, w którym łatwość przeprowadzania się, mobilność jest chyba największa na świecie, bo żaden Amerykanin nie ma problemu z porzuceniem swojego dotychczasowego lokum, jeśli pojawia się możliwość lepszej pracy. W 3 minuty sprzedają dom i dobytek, jadą w drugie miejsce i zaczynają wszystko od nowa. Jest to dosyć powszechnie, a właśnie tam miałam okazję spotkać takich ludzi, którzy chcieli mi coś o sobie opowiedzieć, a ja słuchając i zadając im pytania, rozumiałam, że oni są ważni także dla mnie, a ich historie są niezwykle przejmujące.
Chrześcijańskie Branson, miejsca w których całkiem niedawno istniała segregacja na czarnych i białych, albo można było kupić człowieka, różnorodność subkultur. Jak dostosować się do tak wielu miejsc, często ambiwalentnych, skrajnych. Czy to wymagało dużego wysiłku?
Na tym polega piękno pracy dziennikarza, że umie spojrzeć na wszystko rzeczowo i z boku, bez względu na to, czy mu się to podoba czy nie. Choć oczywiście ton, w którym opowiadam o Branson, oddaje mój stosunek do tego miejsca i do obecnej tam przesady. Właśnie na tym polega dziennikarska praca, żeby traktować ludzi w równy sposób, aby być równie rzeczowym i równie obiektywnym w stosunku do wszystkich osób i tematow. Żeby umieć stać się adwokatem diabła, to znaczy schować swoje poglądy i przekonania, umieć stanąć po drugiej stronie, wejść w buty drugiej osoby, wejść w jego skórę. Dla mnie jest duża umiejętność, duży plus pracy dziennikarskiej.
Taką historię mogą zepsuć sprawy techniczne, bowiem włączenie dyktafonu mogło całkowicie zmienić ton i sposób rozmowy.
Nie zdarzyło się, aby ludzie w trakcie rozmowy zmieniali swoje nastawienie. Nie nagrywałam większości rozmów, najczęściej robiłam notatki w notesie, tak po ‘’amerykańsku’’. Z niektórymi bohaterami nagrywałam rozmowy, ale wtedy zaznaczałam, że mogę wywiad wykorzystać także w prasie. Rozmawiając z ludźmi, czy to w podróży, czy w knajpie – cały czas notowałam. Istotne były dwa aspekty, zdradzając szczegóły kuchni pisarskiej. Po pierwsze – jak tylko wsiadałam do samochodu, brałam dyktafon i mówiłam wszystko, co miałam w głowie, nagrywałam sama siebie, mówiąc, jak się czułam na spotkaniu, aby oddać atmosferę, jak ten człowiek wyglądał etc. A gdy tylko dojeżdżałam do motelu, to wyciągałam laptopa i starałam się jak najwięcej spisywać na bieżąco. Raz mi się zdarzyło przesiedzieć tak w motelu trzy dni, bo miałam ogrom przemyśleń, które musiałam z siebie wylać. Czułam, że nie mogę ruszyć z tego miejsca, póki tego wszystkiego nie spiszę.
Przyjaciele z Ameryki prosili o książkę? Może anglojęzyczna wersja?
No właśnie myślę bardzo poważnie, żeby zrobić tłumaczenie. Ostatnio byłam na Zachodnim wybrzeżu w USA i pojechałam do Bagdad Cafe (Kalifornia), ładnych kilka godzin jazdy od Los Angeles. Pojechałam do bohaterki mojej książki i wręczyłam jej efekt pracy: co prawda nic nie zrozumiesz, ale tu jest o Tobie, tu jest rozdział, tu są zdjęcia. Była bardzo wzruszona.
Nazywano Panią w dzieciństwie ‘’Piekielnym Piotrusiem’’, a to dlatego, że nie mogła Pani usiedzieć na jednym miejscu. Może nowy kraj, nowe miejsce, nowa droga, może ta w Podlasiu?
Może! Wie Pan, to jest bardzo dobry pomysł. Mam pomysł na reportaże związane z Ameryką. Wydaje mi się, że Polska jest o tyle fajna, co niedoceniana. Taką książkę można było napisać w Polsce, ale wymagałoby to…Hmmm… Dużej dozy dobrej woli ze strony autora. Dlaczego o tym mówię? Amerykanie w ogóle nie mają problemu z wystąpieniami publicznymi, rozmawianiu z ludźmi. Umieją powiedzieć o tym, co było dobre, złe, potrafią na to spojrzeć rzeczowo. W Polsce jest tak, że kiedy przyjedzie dziennikarz, to ludzie inaczej się ubierają, inaczej myślą, inaczej zachowują. W naszym narodzie ludzie częściej zachowują się na pokaz. Postaw się, a zastaw się. Poza tym, standardem narodowym jest narzekanie. Dużo siły wewnętrznej potrzeba, by opowieść o losach Polaków nie toczyła się w samych czarnych kolorach.
Pracowała Pani w telewizji, to może pojawiła się myśl, żeby zamiast dyktafonu, notesu, spakować kamerę?
Nie mogę jednocześnie przeprowadzać wywiadu i go nagrywać, a zabranie ze sobą operatora z profesjonalnym sprzętem, byłyby ogromnie kosztowne. Pół roku spędzone na Drodze 66 było największą inwestycją w moim życiu. Pojechałam tam za własne pieniądze i wiem, że to nie ma szansy się zwrócić. Ale po prostu zainwestowałam w siebie. Z przyjemnością jednak kiedyś wrócę na Drogę, by zrobić reportaż telewizyjny.
Pojawił się jakiś chwilowy kryzys, ekstremalna sytuacja, zastanowienie: Dorota, po co Ci ta podróż?
Ani razu nie miałam takiej myśli. Nie traktowałam tej wyprawy jako obowiązek. Ekstremalne było to, że pierwszy raz nie miałam grafiku, terminarza i to było niesamowite. Wszyscy moi znajomi nie mogli się nadziwić, że nie mam nic umówionego. Próbowali ze mnie wycisnąć, gdzie będę spała, gdzie będę tego i tego dnia. Odpowiadałam, że nie mam pojęcia, a oni oczywiście patrzyli zadziwieni. To nie było w moim stylu, ponieważ zawsze wszystko miałam poukładane, brakowało spontaniczności. Właśnie z tego względu było to ekstremalne.
Dziękuje serdecznie za rozmowę, przesłanie, dla wielu osób motywujące. Dziękuje za pobyt na FAMIE.
Bardzo dziękuje, było bardzo miło. FAMA jest super!
Źródło: fama.rg.pl