Kto nie chciałby mieć psa, który potrafi grzecznie warować, czekając na opiekuna? I to bez względu na ruch, hałas, obecność innych psów czy ludzi?

Waruj-zostań” to drugie zadanie do wykonania w zawodach obedience klasy zero. Regulamin mówi, że człowiek ma stanąć we wskazanym przez sędziego miejscu, a pies – usiąść. Następnie, na dany sygnał, przewodnik wydaje komendę „waruj-zostań” i przechodzi w wyznaczone miejsce. Tam czeka minutę (nie wolno się oglądać!). Dopiero na sygnał dany przez sędziego wraca się do psa. W tym czasie czworonożny sportowiec ma spokojnie leżeć, wyglądając jak Sfinks. Nie może ruszać żadnymi częściami ciała, a najlepiej, żeby się nawet nie rozglądał, tylko patrzył na przewodnika.

Gdy obserwowałam startujące w zawodach psy, wydawało mi się to dziecinnie łatwe. A jednak wyzwań nie brakowało. Zaczęliśmy od kilku sekund warowania (Blues) i jednego, dwóch kroków odchodzenia (ja). Sygnały klikerem i nagrody pojawiały się, gdy pies podołał wyzwaniu. Powoli, dzień po dniu, wydłużałam czas i odległość.
Szybko się przekonałam, że ogromny wpływ na to, jak zachowuje się Blues, mają moje ruchy. Gdy podchodziłam do niego energicznie, entuzjastycznie chwaliłam i raptownie wyciągałam rękę z nagrodą lub trzymałam ją zbyt wysoko, szybciej „zrywał” pozycję – wstawał, poruszał się. Trudniej było mu w niej też wytrzymać, gdy był rozbawiony. A gdy kilka razy z rzędu nie dostawał nagrody, zniechęcał się… Z kolei zbyt szybkie zwiększanie wymagań powodowało, że przestawał rozumieć polecenie.
Pojawienie się ludzi i psów rozpraszało go bardzo. Zaczęliśmy więc ćwiczyć warowanie w różnych miejscach: na chodniku, pod drzwiami do klatki schodowej, przed sklepem. Im większe było rozproszenie, tym więcej nagród dostawał.

Gdy potrafił już warować spokojnie przez jakiś czas, przeszliśmy do drugiego etapu, czyli pracowaliśmy nad precyzją. Dla mnie największym wyzwaniem stało się wytrzymanie minuty, którą trzeba odstać tyłem do psa – czas dłuży się wtedy niemiłosiernie. No i muszę stać jak posąg, bo każdy mój ruch – ręką czy głową – prowokuje Bluesa do wiercenia się. Dla psa problemem było właśnie wytrwanie w bezruchu.

Wyeliminować zmiany pozycji ciała można było tylko poprzez natychmiastową reakcję. Nie karanie, tylko wysłanie sygnału, że nie o to chodzi – i rozpoczęcie ćwiczenia jeszcze raz. Na treningach pomagali trenerzy. Ale podczas spacerów ćwiczenie stawało się kłopotliwe, bo nie zawsze można zabrać z sobą „asystenta”, który podpowie, że pies robi coś nie tak. Rozważałam nawet bieganie po parku z lustrem, w którym mogłabym podpatrywać Bluesa. W końcu pomógł nam wyjazd na działkę, bo tam Blues waruje w takim miejscu, że mogę go widzieć w szybie. Idzie nam coraz lepiej!

Chodzenie przy nodze jest trzecim zadaniem w obedience klasy zero i… stało się moim ulubionym!

Kilka miesięcy temu widziałam na ulicy psa grzecznie idącego bliziutko przy nodze pana. Merdał ogonem i patrzył wesoło na swojego przewodnika, a smycz luźno zwisała. Pomyślałam wówczas (przyznaję: z ukłuciem zazdrości) – masując jednocześnie wyrwane na spacerach z Bluesem palce, łokieć i bark – czy kiedykolwiek mnie i energicznemu labradorowi uda się taka sztuka. Mając widomy dowód, że jest to osiągalne, postanowiłam ćwiczyć zawzięcie. Codziennie poświęcaliśmy na taki trening jeden spacer. Robiliśmy postępy, ale przełom przyszedł dopiero, gdy zaczęliśmy trenować obedience.
Zawodnicy – czworonożny i dwunożny – muszą podczas chodzenia przy nodze pokonać trasę w kształcie litery Z, obejmującą dwa zakręty w lewo, dwa w prawo, jeden zwrot w tył przez lewe ramię i drugi – przez prawe. Dodatkowym wymogiem jest jedno zatrzymanie z przyjęciem postawy zasadniczej – zwierzak siada przy nodze przewodnika, który zatrzymuje się w połowie drogi powrotnej.

Zgodnie z regulaminem pies powinien chętnie i radośnie iść przy lewej nodze przewodnika, z łopatką lub głową na wysokości jego kolana, patrząc na niego. Dwunożny zawodnik ma zaś patrzeć przed siebie i poruszać się swobodnie.

Po pierwszych treningach daleko mi było do poczucia naturalności. Bolały mnie mięśnie karku i rąk, bo tak bardzo się spinałam i pochylałam, próbując patrzeć wciąż na psa i trzymać odpowiednio smycz. Skupiałam się na tym, by go na czas pochwalić i zdążyć ze smakołykiem. Oczywiście myliły mi się skręty i nawroty, czasem zapominałam przystanąć w drodze powrotnej. Na szczęście Blues wybaczał mi pomyłki i nieustannie miał ochotę maszerować. Chodziliśmy i w deszczu, i w słońcu. I szybko, i wolno. Gdy coś go rozpraszało (pies lub człowiek), powtarzałam komendę, dawałam więcej nagród, entuzjastyczniej chwaliłam. Z czasem wystarczało cmoknięcie, by przypomnieć Bluesowi, że nie czas na rozglądanie się. Któregoś dnia odpięłam smycz, pies szedł raźno, przyklejony do mojej nogi, a ja poczułam, że wyrastają mi skrzydła!
Po przemaszerowaniu kilkunastu kilometrów po „zetce” na treningach, na działce, w parku i w lesie wreszcie zrozumiałam, że chodząc między słupkami, bardziej się skupiam na psie i częściej go nagradzam w odpowiednich momentach. A to pomaga mu zrozumieć, co i jak ma robić. Na ulicy jest zawsze za dużo rozproszeń, przeszkadzających i mnie, i Bluesowi. Obydwoje musieliśmy się też przekonać, że możemy i potrafimy!


Z pamietnika Bluesa sportowca

Znów bawiliśmy się z Moją Ukochaną Panią (MUP). Ja leżałem i czekałem, a MUP odchodziła i wracała. Myślałem, że mam coś robić, np. wstawać. Ale gdy się poruszałem, MUP nie dawała mi przysmaków i nie chwaliła. Milczała albo wzdychała „uuups”, kazała usiąść, warować – i znów odchodziła. Gdy wyleżałem bez ruchu, cieszyła się i dawała mi smakołyki. Od razu trzeba było tak mówić! Lubię, gdy MUP się cieszy. Mówię wam, ona jest niezwykła – nawet stojąc do mnie tyłem, wszystko widzi! Próbowałem kilka razy. Zupełnie nie opłaca się kręcić.

Hurra! Znowu byliśmy na treningu i chodziliśmy z Moją Ukochaną Panią (MUP) po trawniku w tę i z powrotem. Ale to wcale nie było nudne. Było fantastycznie, bo MUP co chwila mnie chwaliła i mówiła: „super”, „świetnie”, „ślicznie”, i cały czas patrzyła tylko na mnie! Uwielbiam, jak MUP się uśmiecha i daje mi spróbować tych pyszności z pudełeczka!

Źródło: mój Pies

Zobacz też: Obedience – posłuszeństwo sportowe w praktyce! – cz. 1